Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/417

Ta strona została skorygowana.

W pół godziny potem, pan Leon zupełnie już spokojny, naradziwszy się po cichu z Symforyanem, wysuwał się z domu... Szukał po za nim rozrywki, która mu do życia była potrzebną, inaczej nie potrafiłba dnia dobić do końca. W ulicy już śpiewał i zapomniał co go nie dawno chwilowo zburzyło. Pozostała tylko lekka uraza, do gburowatego Teofila...
Ale nie, takie już sobie rzeczy mówili różnemi czasy.
Nie wiedział dobrze co z sobą począć hrabia... wrócił do domu dla namysłu. Zdało mu się, że list do Felicyi lub marszałkowej prędzej go z tego fałszywego położenia wyprowadzi. Kilka razy zaczynał go, darł, przepisywał i nie rychło na redakcyę się zdecydowawszy, posłał przez chłopaka do pałacu, choć pora była spóźniona, zalecając wrzucić do skrzynki pocztowej.
Nazajutrz w domu oczekiwał odpowiedzi do południa — zniecierpliwiony kazał się zawieść do Szulca. Adwokat zobaczywszy go, trochę zmieszany zaprosił do paradnego pokoju...
— Mieliśmy skończyć przegląd papierów? spytał umyślnie hrabia.
— Papiery mi dziś odebrano — rzekł Szulc — nie wiem z jakiego powodu. Zdaje się, że p. Leon znalazł pomoc jakąś i ratunek... nie wiem... Długi mają być popłacane... szczegółów interesu nie znam... Wszystko pono zostaje in statu quo.
— A zatem i ja, com chciał ratować mego przyjaciela — dodał hrabia — wychodzę obronną ręką, nie będąc potrzebnym. Tem lepiej. Pozostaje mi tylko przeprosić pana, że mu tyle czasu niepotrzebnie zabrałem...
Szulc najgrzeczniej w świecie odprowadził go przez główne wejście aż na wschody...