Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/418

Ta strona została skorygowana.

Nie ulegało więc wątpliwości, iż piękna Felicya... — Na tę myśl hrabia czuł się do wściekłości poruszony... Kochał ją — był pewnym wczoraj jeszcze... jej uczucia, jej ręki... Dziś — wszystko runęło! Potrzebował się z nią widzieć koniecznie. Dusiło go w piersiach, brakło mu powietrza, w skroniach biły pulsy... Oś, na której się obracało jego życie, zwichnięta została...
— Do pałacu! zawołał woźnicy...
Tu przybywszy hrabia nie pytając nikogo wszedł do salonu. Słudze, który się zjawił, kazał się zameldować pani i powiedzieć, że będzie czekał, choćby najdłużej.
Jakoż upłynęła prawie godzina, nim odpowiedź otrzymał. Przez pokój w którym siedział i obok niego przebiegano, słyszał szelest sukień i szepty. Czekał cierpliwie. Nie prędko zaproszono go do pokoju pani. Otworzywszy drzwi, ujrzał tu, cały areopag zgromadzony, w poważnem oczekujący nań milczeniu.
Z twarzy tych czytać było można, iż chwili ciężkiej do przebycia oczekiwały. Felicya miała minę zuchwałą i rezolutną, marszałkowa surową. Książę jak sędzia nieubłagany rozpierał się w fotelu.
Hrabia uczuł się w obec nich jakby winowajcą powołanym do badania. Spojrzał po twarzach wysznurowanych, i skłoniwszy się lekko, zwrócił do Felicyi.
— Czy nie mógłbym wiedzieć... co się stało? — Jeden dzień...
— Siadaj hrabio — wtrąciła marszałkowa — i słuchaj, proszę, cierpliwie — nie gniewając się. Tu idzie o los i reputacyę kobiety, tego tak lekko brać nie można. Nic dziwnego, że nous y regardons à deux fois, avant de nous decidér.
— Ale tak jest! stwierdził książę.