Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/420

Ta strona została skorygowana.

Teofil śmiał się gniewnie...
— Do dawnej pozycyi przybywa tylko baron Michelis... rzekł... — A ja? dodał po chwili.
Felicya posunęła się żywo ku niemu.
— Hrabia, po tem co tu zaszło, obraziwszy mnie, nie umiejąc ani zrozumieć położenia, ani się ulitować nad cierpieniem kobiety — raczysz — uwolnić mnie od swego towarzystwa... Proszę i wymagam tego...
To powiedziawszy piękna pani wyszła do drugiego pokoju, mocno za sobą trzaskając drzwiami. Milczeli wszyscy... Książę miał oczy spuszczone i czoło pofałdowane... Hrabia siedział — śmiech mu z ust znikł, był w jakiemś osłupieniu dziwnem, smutnem. Można mu się było ulitować. On kochał jeszcze... Łudził się do chwili ostatniej, zdawało mu się, że ten sen bolesny się rozwieje... Jakiego rodzaju miłość ta była? Któż to zrozumie? ale była gwałtowną, a jak na takiego człowieka — nawet do ofiar gotową. Przez lat parę nawykł był się nią karmić, wejrzenia tych oczu, ust tych uśmiechy stały się dlań nałogiem i potrzebą — czuł w koło siebie pustkę, śmierć — nicość. Na nowo mu życie jakieś rozpoczynać było potrzeba, które może tego nie było warto... Siedział tak, zapomniawszy gdzie był, co go otaczało, niemy, aż marszałkowa i książę spojrzeli po sobie, oczyma dając znaki, iż biedny hrabia — przytomność utracił.
W istocie zapomniał się — zmąciło mu się w głowie. Wstał potem jak pijany, nie widząc nikogo powiódł osłupiałemi oczyma do koła — i powoli się skierował ku drzwiom, które z trudnością mógł znaleźć...
Książę Augustulus, dla którego widok każdego cierpienia był niemiły — zniecierpliwiony zamiast politowania, zawołał za odchodzącym...
— Ale miejże rozum... co znowu!