Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/421

Ta strona została skorygowana.

Po wyjściu hrabiego milczenie panowało: w pokoju...
— Słowo daję — szepnęła marszałkowa — szczerze mi go żal — kochał Felicyę — ale trudno by kobieta się miała poświęcać...
— I żeby wszyscy w dodatku padali dla niego ofiarą — rzekł książę — bo nietylko ona — ale ja i ty musielibyśmy się poświęcić. A część winy z tego skandalu na nas by zawsze spadła. Tak, wszystko ocalone...
Fors l’honneur! mógłby był dodać — gdyby pojęcia honoru egoizm nie zwichnął i nie zaćmił.
Następnych dni — baron Michelis był nie już gościem, ale niemal stałym mieszkańcem pałacu. Powodem do tego naturalnym były interesa, które się regulowały w miejscu. Kancellaryę dla nich urządzono w dawnem mieszkaniu Morysia. Z pomocą jednego pisarka, baron ułatwiał wszystko, likwidował długi, opłacał, układał się, a że miał w tem wprawę i zręczność wielką, szło bardzo pomyślnie. Niekiedy dla objaśnień udawał się do Leona, ale częściej jeszcze trzeba je było czerpać u pana Symforyana, lepiej od niego poinformowanego.
Leon ze swą lekkomyślnością wiekuistą, rad że mu ciężar spadał z ramion, o nic się nie troszczył, oprócz by jemu było jak najlepiej... Częstował barona cygarami, żartował z nim, dowcipował, i znajdował, że to był wcale niepospolity człowiek,
Baron miał też łaski w całym domu. Książę oddawał mu sprawiedliwość, marszałkowa starała go się sobie pozyskać, Felicya była dla niego niesłychanie miłą. Zręczny człowiek wciskał się tak w poufałość, w stosunki, czynił niezbędnie potrzebnym, a odegrywał rolę bezinteresowną i rycerską.