Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/423

Ta strona została skorygowana.

znosił jego kaprysy, dogadzał fantazyom, byle miał powolnego słuchacza i powiernika, który mu pochlebiał i potakiwał.
Oddalił się p. Symforyan, posmutniał w pierwszych dniach Czermiński, ale u niego żadne uczucie długo nie trwało, a smutnych wrażeń starał się pozbyć co najrychlej. Szukał rozrywki gdzieindziej, równie niewykwintnej i prostej. Spadał coraz niżej z tą obojętnością człowieka, który pijany topi się i śmieje. Do takiego był podobny nieszczęśliwy pieszczoszek...
Rozczarować go względem faworyta nie mogło to nawet, że po usunięciu się jego, nadużyć i pieniężnych rachunków okazywało się codzień więcej.
Kółko, którem się starał otoczyć pan Leon, w braku lepszego towarzystwa, choć liczyło jeszcze niektórych dawnych przyjaciół przynajmniej z pozoru pokaźniejszych — składało się przeważnie z pasorzytów, którzy korzystali z niego, z niewieścich znajomości wcale nie wybrednie zawiązywanych, i z resursowych towarzyszów... Dni upływały całe prawie po za domem, w resursie, restauracyach, ogródkach, na spacerach i smakoszowskich śniadaniach, obiadach i podwieczorkach. Wielu dawnych znajomych unikało go teraz, w wielu domach znajdował drzwi uparcie zamknięte, wiele osób w ulicy go zobaczywszy z daleka, chowało się w bramę lub zapatrywało na wystawę, aby wyśliznąć od rozmowy. Czy on to czuł i rozumiał, trudno zgadnąć! na pozór nie czyniło to na nim wrażenia... Uśmiechem przyjmował wszystko — pokrywał wesołością; a gdy siadł za stół i mógł zadysponować wykwintne śniadanko, zapominał o całym świecie.
Co się działo w tej duszy zniewieściałością i rozpieszczeniem popsutego człowieka — mógł tylko