Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/428

Ta strona została skorygowana.

zbywało, drzewo się suche znalazło, pieniędzy nie brakło, i niemal cudem począł rosnąć nowy dwór w Rakowcach. Nie myślano go czynić wytwornym. Fundamenta wskazały plan i formę, były one aż nadto może rozległe, lecz się do nich zastosować musiano... Nim nadszedł czas wesela, gotów był dwór, wybity we środku, wymalowany, a choć trochę pokostem go czuć było — nikt nie zważał. Palono w piecach, otwierano okna, — tu się odbyły przenosiny, bo wesele szumne i tłumne w Wierzejkach być musiało.
Całe sąsiedztwo otaczające podkomorstwa, spłynęło na ten dzień do Rakowiec. Musiano je obyczajem Wierzejek przyjmować nie skąpiąc jadła obfitego i napitku... Stara Czermińska ledwie się ukazawszy gościom, na tę tylko chwilkę zrzuciwszy swą żałobę, w prędce wróciła do swojego dworu na modlitwę. Dnia tego, mimo wesela, płakała więcej i gorliwiej do Boga wzdychała. Trzy dni i trzy noce gwar, muzyka, wiwaty nie ustawały... Panna Damianna zgorszona tem była nawet. Wreszcie rozjeżdżać się zaczęli goście i powszednie życie weszło w karby... Z nową gospodynią zupełnie tu jakoś było inaczej. Nawykła w Wierzejkach zastępować podkomorzynę, młoda pani i tu nie próżnowała. Biegała wszędzie, starała się zaprowadzić porządek, a równie strzegła tego, aby matce mężowskiej ani spokoju nie zakłócić, ani jej nawyknień nie pomieszać. Panna Damianna z początku nieufna i zazdrosna, pokochała ją prędko.
Jedynym a najdroższym posagiem, jaki z sobą przyniosła Malwina, była energia charakteru, spokój i niezmienne wesele, które ciemny i chmurny dotąd horyzont rakowieckiego dworu rozjaśniło. Nie była to wesołość trzpiotowata, dziecinna, niecierpliwiąca, bo niewytłómaczona, ale to oblicze jasne, które za-