Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/432

Ta strona została skorygowana.

Syn ten ukochany, którego jej odebrano, który ją porzucił i zapomniał — zdał się jej pokrzywdzonym; wyrzucała sobie, że go nie kocha jak dawniej, choć niewdzięcznego.
Pragnąc to wynagrodzić przy zgonie, gwałtownie się domagała przybycia Leona.
Maurycy pospieszył spełnić to życzenie, napisał silnie, ostro niemal, wiedząc, że rozleniwiałego trudno będzie poruszyć.
Oczekiwano go co godzina... a biedna Czermińska w gorączce leżąc, ze spalonemi ustami, na najmniejszy szelest zwracała głowę i pytała Damianny:
— Leoś przyjechał?
Odpowiadano milczeniem, i tak upływały długie dni w ciągłych wyglądaniach. Doktor źle już wróżył staruszce, która w oczach gasła, — były chwile, że zdawała się skonania blizką, potem otrząsała się z tego osłabienia i szeptała głosem już niemal niedosłyszanym:
— Nie umrę, póki on nie przyjedzie.
Maurycy i jego żona stali ciągle prawie w ganku, — dopatrując na drodze tego upragnionego gościa... Posłano naprzód, aby przyjazd przyśpieszyć.
Wreszcie jednego wieczoru powóz się zatoczył przez wrota i Leon wysiadł z niego. Maurycy witać go wybiegł w dziedziniec.
Spojrzeli sobie w oczy zdziwieni: zaledwieby się poznać mogli, tak te lat parę ich zmieniły.
Leon był wydelikacony, biały, blady, z twarzą niemal pomarszczoną, włosy mu znacznie wypełzły, młodość znikła — oczy miał przygaszone, wyraz dziwny znudzonego życiem i zmęczonego przedwcześnie. Postawa i ruch wyszukane, nie bez pewnego wdzięku, oznaczały sybarytę. Maurycy przy nim jakby dziecię innego gniazda, opalony, zdrowy, silny,