Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/433

Ta strona została skorygowana.

trochę na swój wiek za otyły — rubaszny miał pozór, wieśniaczy; ale znać w nim było i siłę do życia i ochotę. Rodzeni bracia nic z sobą nie mieli wspólnego. Leon patrzał na ekonomsko wyglądającego Morysia z podziwieniem niemal obawę zdradzającem; Maurycemu imponowała pańska postać tego eleganta... któremu się nie śmiał rzucić na szyję.
— Chodź! zawołał uścisnąwszy go — matka cię czeka... a jest bardzo źle... życie uchodzi... Drugi dzień co godzina cię wyglądamy... Chodźmy...
I pociągnął go za sobą.
We drzwiach zastąpiła im drogę kobieta młoda, rumiana, ubrana po domowemu, którą Leon, nawykły do miasta, wziął za sługę.
— Moja żona! odezwał się Maurycy.
Zdumiony Leon odkrył głowę i przywitał ją — nie mówiąc słowa. Z ciekawością nietajoną przypatrywała mu się Malwina. Blada twarz ta i chorobliwy jej wyraz obudzały w niej litość.
W drugich drzwiach stała z rękami złożonemi Panna Damianna.
W chwili gdy Leon przybywał, pani Czermińska przeczuciem serca macierzyńskiego podniosła się na pościeli i zawołała:
— Leon przyjechał?
Nie dawała sobie zaprzeczyć, i jakby odżywiona czekała na syna...
Ciągniono go zmieszanego coraz bardziej, do łóżka matki. Ta z wyciągnionemi rękami, wołała głosem wysilonym!
— Leoś, Leoś!
Wzruszony pośpieszył przyklęknąć u jej łóżka... drżącemi dłońmi objęła mu głowę, przyłożyła usta do czoła i rozpłakała się w tym niemym uścisku. Milcząco stali wszyscy...