Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/438

Ta strona została skorygowana.

od stolika... Zaczęła się czcza rozmowa — ale ta panu Leonowi przypominała Symforyana. Pierzchała zdolny był go zastąpić.
Tymczasem inni wypytywali niespokojnie doktora, czy na tem nagłem polepszeniu staruszki można było się opierać i wróżyć uzdrowienie. Doktor milszał. Było to znaczące...
Malwina i jej mąż z dala patrząc na brata, wzajem sobie o nim uwag udzielali.
— Wygląda staro — mówiła pani — zmęczony i cierpiący.
— Miejskie życie trawi prędko człowieka — rzekł Maurycy — powietrze... wrzawa — ciągła gorączka...
Zgodzono się Leona umieścić tym razem w nowym dworze, w najlepszych pokojach, panna Damianna bowiem zawczasu uprzedziła o wymaganiach za pierwszą bytnością Leosia w Rakowcach... Zamiast Symforyana przybył teraz milczący kawaler, który się mało odzywał, ale po cichu klął wszystko. Doktor, którego posłano do chorej, wrócił wprędce zapowiadając, ażeby synowie poszli jej dać dobranoc, gdyż namówił ją do spoczynku. — Razem z Malwiną weszli na palcach do sypialni. Nie mówiła nic, leżała znużona bardzo... na Leona popatrzała dłużej, a gdy wszyscy już byli wyszli, Damiannie kazała przywołać do siebie Maurycego. Powrócił więc do niej.
— Moryś, rzekła głosem osłabłym — któż wie czy dożyjemy jutra? Leosia doczekałam, widziałam, błogosławiłam, jeśli moich grzesznych rąk błogosławieństwo co znaczy?
Westchnęła...
— Kto wie czy dożyjemy jutra? w mocy to Pańskiej i w łasce jego — dodała. Ja chciałam cię widzieć jeszcze i — prosić. Ty go nie opuścisz? nie prawdaż? Ty go nie opuścisz! To biedne obłąkane