Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/44

Ta strona została skorygowana.

cielę... Żywej duszy nie dopatrzył pan około budowli i niedługo postawszy w ganku, udał się ku stajni... Za ścianą wreszcie odkrył chłopaka, który z biczyskiem w ręku drzemał.
— Hrehor niech zaprzęga! rzekł krótko...
Chłopak pobiegł natychmiast, Czermiński wrócił siąść na ławce w ganku. Ręce pochował w kieszenie, dumał... Czoło miał sfałdowane, wzrok ponury.
Siedział tak chwilę, gdy już drzwi wozowni otwarły się i kałamaszka jegomości wytoczyła z nich, a chłopak począł ją smarować, a powołam Hrehor, człek barczysty, nieco przygarbiony, siwiejący, już na konie mrucząc kładł chomąty i sposobił się do zaprzęgania.
Miał on zwyczaj mówić sam do siebie pół głosem, z białoruska po polsku... i monologami się pocieszał w smutnem życiu swojem.
— Wże, wże — szeptał — czorty jeho nesuć! Bez obiadu, bez wyboru... a szczo? Skaczy wraże, jak pan każe... Sam głodem mre — co ma na cudze czerewo zważać... Aby hroszy... aby hroszy... Do mohyły nie woźmesz! Niedoczekanie twoja.. Sto czortiw!
Kopnął konia Hrehor. W złem był usposobieniu; ale — wybaczyć mu należało, był głodny.
Wiedział też o tem, że Czermińskiemu mówić o żołądku nie było sposobu. Sam on zapomniał o swoim, jakże miał o cudzych pamiętać? Na dobitkę Hrehor wyjrzawszy, zobaczył go siedzącego w ganku, co zawsze oznaczało, ża mu już było pilno... Zwlec więc zaprzęgania nie mógł pod żadnym pozorem i klął po cichu... Chłopak żwawo zwijał się ze smarowaniem.
Zobaczywszy, że konie dyszlowe już wyprowadzano, Czermiński, jakby uspokojony, wstał z ławy i poszedł do izby jadalnej. Tu było obyczajem na