prostym w ręku. Wszyscy nań spoglądali, nie mogąc tu sobie jego przytomności wytłómaczyć. Dopiero nie rychło Maurycy poznał w nim owego pana Łukasza, który już raz tak dziwnie zjawił się był przy pogrzebie ich ojca, i zniknął potem im z oczu.
Przypomniawszy to sobie, Moryś zalecił zaraz Pierzchale, ażeby go nie opuszczał i koniecznie do Rakowiec zaprosił, a jeżeliby nie chciał, by mu dał znać, bo się z nim widzieć musi...
Gdy u grobu wszyscy ziemię rzucali na spuszczoną trumnę, przystąpił wolnym krokiem i pan Łukasz. Pierzchała widział go, zamiast ziemi podnoszącego kamień... i przestraszył się tem. Twarz miał namarszczoną i posępną. Właśnie brzmiała zwykle u grobu odśpiewywana pieśń do N. Panny, gdy Łukasz z tym kamieniem stanął nad dołem, i trzymając w ręku, zdawał się namyślać. Dłonią weń uzbrojoną uderzył się w piersi stary... westchnął — kamień mu wypadł z ręki... Schylił się po garść ziemi i z wolna wysypał ją na trumnę. Wszystko to widział pan Pierzchała i wytłómaczyć sobie nie umiał.
Potem, gdy przykląknowszy zmówił p. Łukasz Anioł Pański, i już chciał ze cmentarza odchodzić, Pierzchała udał się za nim. Spotkali się w bramie.
— Za pozwoleniem łaskawego pana... odezwał się Pierzchała grzecznie.
— Cóż chcesz żebym ja ci pozwolił? ofuknął gburowato idący.
— Przepraszam — poprawił się pierwszy.
— Za cóż mnie przepraszasz?
— Słówko mam do powiedzenia — odezwał się Pierzchała.
Pan Łukasz zatrzymał się i podparł na kiju.
— Czego chcesz?
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/442
Ta strona została skorygowana.