Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/444

Ta strona została skorygowana.

Znudziło to widać Czermińskiego, który się w końcu odwrócił, stanął, wsparł na kiju i czekał.
— Dasz ty mi pokój? spytał — hę?
— Nie.
Ruszył ramionami Łukasz, namyślił się i nagle zawołał:
— No to pójdę, aby się raz tego zbyć! Jakiem prawem mnie oni wzywają? Po co? na co? Chcą rozmowy, no to ją będą mieli. Chodź wasan.


Pierzchała ułagodziwszy nieco starego skłonił go, milczącego, aby z nim zaszedł do jego mieszkania w oficynie. W dziedzińcu już posłał chłopca po p. Maurycego, powracającego z pogrzebu, dając mu znać, iż na niego czeka z tym, kogo chciał widzieć.
Nie upłynęło minut dziesięciu, a Maurycy nadszedł. Zobaczywszy go stojący w pośrodku izdebki pan Łukasz, odezwał się ostro:
— Czegoście to potrzebowali odemnie, że mnie jak fagasa pozwaliście przed siebie? Czego chcecie?
— Chcemy wiedzieć czy istotnie jesteś pan stryjem naszym, rzekł Moryś spokojnie? a w takim razie pragniemy spełnić obowiązek nasz względem krewnego.
— To wy myślicie jeszcze, że ja się wam w pokrewieństwo wpieram? począł gwałtownie rozpinając suknię i dobywając papiery, które rzucił na stół pan Łukasz... Czy żądałem czego od was? czym pisnął? Nie chcę nic — rozumiesz! — a żem z ojca i matki rodzony brat, weź, patrz, czytaj metrykę.