To mówiąc stary zżółkły arkusz rozłożył, drąc go na pół w rękach od gniewu trzęsących się — i pokazał Maurycemu.
— Patrz — czytaj, przekonaj się — powtarzał — samozwańcem żadnym nie jestem, nic od was nie chcę... Stary żołnierz, zarabiam na mizerny chleba kawałek, ale o niego nie żebrałem i nie żebrzę...
— Kochany stryju — odezwał się Maurycy poruszony — myśmy cię o to nie posądzali; przeciwnie, było nam boleśnie, żeś od nas odszedł jak od obcych z pogrzebu ojca...
— A com miał czynić? na łasce zostać? Ja łask niczyich nie potrzebuję — niczyich oprócz łaski bożej. Mnie kawał razowego chleba z solą starczy, jam do wygódek nienawykły... Póki siły, zarobię... jak tych zabraknie, umrę gdzieś pod płotem, a litościwe dłonie pogrzebią...
— Za cóż tak gorzko do nas mówicie? począł Maurycy — cośmy wam winni. My wam żadnej nie chcemy świadczyć łaski, a prosimy abyście ją nam zrobili. Wiesz pan co?... dla czegożbyś nie miał przyjąć od dzieci tego, co przyjmowałeś od ojca? Siądź w Zamoroczanach... i...
— Dla czego od dzieci nie mogę przyjąć? hm? nie pytaj! — mówię ci: nie pytaj, abyś się nie dowiedział co mi na piersi cięży... Żona, dzieci... alboście to wy warci tego co umarł... tego...?
Kiwnął głową i zamilkł. Maurycy się też nie odzywał.
— Nie czuję się do żadnej winy — dodał pomilczawszy — i odpowiadać nie będę... Nie rozumiem was... Chcecie nam łaskę uczynić — przyjmijcie co z dobrego serca ofiarujemy... nie w imieniu naszem, ale umarłych — matki i ojca...
— Matki! mruknął cicho pan Łukasz... Matki, ojca? Po co? po co tych imion wzywacie nadaremnie?
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/445
Ta strona została skorygowana.