Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/450

Ta strona została skorygowana.

ciągnąć. Maurycy poszedł za nimi. Szli tak do nowego dworu, gdzie do stołu na niewiele osób przygotowano. Chleb żałobny tylko dla duchowieństwa zastawiono u proboszcza, sąsiedzi się rozjechali. Do stołu więc byli tylko gospodarze oboje, Leon, panna Damianna, Pierzchała i podkomorzy, którego Malwina tu ściągnęła, aby go nakarmić prędzej.
Gdy tak niepozornie ubrany i dziwnie zaniedbano wyglądający gość się zjawił — wszyscy nań obrócili oczy.
Maurycy nic a nic nie zmieszany, przedstawił go jako stryja swego podkomorzemu... Leon wielkiemi oczyma, przerażony, patrzał z dala.
— Bardzo mi przyjemnie poznać pana, począł podkomorzy. Ale dla czegoż to acindziej tak mało się dotąd udzielałeś familii, żeśmy go tu nigdy nie widzieli:
Stary żołnierz nie zapomniał języka.
— Spojrz pan na mnie, panie podkomorzy, rzekł spokojnie — a będziesz miał odpowiedź. Nie każdemu Bóg dał się grosza dorobić, jak nieboszczykowi mojemu bratu; jestem ubogi — nie chciałem familii robić sromu ani kłopotu... Człek jestem prosty, niegdyś sługiwałem wojskowo — do biedy nawykłem, a pańskich przysmaków z łaski nie lubię. I dziś mnie tu, przyznam się, gwałtem wciągnięto — byłbym spokojniej chleb z solą zjadł na przyźbie w karczmie.
Podkomorzy mu się przypatrywał bacznie, a gdy skończył, począł go ściskać.
— Takich weredyków lubię — rzekł. — Harda dusza! harda dusza!
Leon nie mógł patrząc i słuchając przyjść do siebie. Ta postać dosyć zabrukana, niezgrabna, przypominała mu się gdzieś jak znajoma... Zdało mu się, że twarz tę i ten wąs obcięty, i tego marsa na czole