Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/452

Ta strona została skorygowana.

W najprzykrzejszych przejściach podkomorzy o wódce i jedzeniu nie zapominał nigdy.
— Żołądek ma swe prawa — mówił zawsze; — mści się srodze gdy o nim zapominają.
Gdy wniesiono tacę, obyczajem Wierzejek zastawioną, podkomorzy wyręczył gospodarza.
— W ręce pana — rzekł do Łukasza, który nie odmówił... Poszło tak aż do Pierzchały. Leon zgorszony, pomieszany siadł z daleka podparty na łokciach. Nigdy mu się w życiu tak nic nieprzyzwoitego nie trafiło, jak ta awantura ze stryjem, do którego uczuł wstręt największy. Było to skutkiem owego prawa natury, które mieć chce, że zawsze prawie wstręty i sympatye są wzajemne. Stopień ich natężenia bywa różny w organizacyach odmiennych, ale wrażenie prawie zawsze jest jedno....
Pan Łukasz tak samo się brzydził tym synowcem, jak on nim. Odwracali głowy, aby nie patrzeć na siebie... Leon nie jadł nic prawie i natychmiast po obiedzie, milczkiem się wysunął do siebie. Tu zastał, niespodziewającego się go tak rychło następcę Symforyana, który palił spokojnie cygaro pańskie, obyczajem powszechnie przez sługi, szanować się umiejące, przyjętym. Chłopak nie krył się nawet z tem wcale. Służył on już od początku w domu Leonostwa, a teraz dopiero promowany był na pańskiego lejb-kamerdynera...
Cofnął się do progu powoli. Leon padł na fotel...
— Proszę-no pana odezwał się, jakby sobie coś przypominając — co ja tu widziałem?
Nie otrzymując odpowiedzi, ciągnął dalej.
— Wszak to pan Moryś — poprowadził pod rękę do dworu Łukasza, co u nas był w kamienicy stróżem.
Leon, który jeszcze nie dowierzał, aby to prawdą być mogło, zerwał się rozgniewany, tupnął