— Zachciałeś — szepnął Slaski — to tak zawsze; w karty ma szczęście, ale żona...
Rozśmiał się złośliwie i tem się pocieszył...
Niewielka była pociecha z Leona, choć go gwałtem wstrzymano w Rakowcach. Naradzano się — próbowano środków różnych, by na niego wpłynąć, wszystko to odbijało się od dziwnie zastygłego człowieka, nie czyniąc żadnego skutku. Siedział w pokoju milczący, znużony, albo uciekał znowu do Holmanowa — gdzie mu z Malborzyńskim było swobodniej.
Malwina, której się zdawało, że łagodnie i ostrożnie przyswoić go potrafi, zjednać sobie i po niewieściemu powoli wpłynąć na niego, wyznawała z upokorzeniem i smutkiem, że nie wie już jak do niego przystąpić.
Widok domowego szczęścia brata, które mu się naiwnie przedstawiało z kolebkami dzieci i szczebiotaniem wesołem żony — nudził go i niecierpliwił. Bębny, jak nazywał swych bratanków, szczególniej go draźniły. Nie znosił ani ich płaczu, ani śmiechu... raz nawet w rozmowie uczynił uwagę, że na cywilizowanym świecie dzieci się nigdy nie ukazywały...
— We Francyi oddają je na mamki, gdzieś na wieś, na dobre powietrze... potem na pensyę, nie widzą całego tego nudnego procederu dorastania i i wyrabiania się, a gdy już dzieci wychowane i gotowe — dopiero je do salonu wprowadzają. Tu, to tak jakby człowiek assystował przygotowywaniu pieczystego w kuchni...
Zgorszyła się niesłychanie Malwina, poszła do drugiego pokoju uściskać swego malca, i łzy się jej puściły. „Zgubiony człowiek!” rzekła w duchu.
Maurycy od dnia do dnia, zawsze w nadziei, że potrafi go nawrócić, wstrzymywał Leona.
Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/462
Ta strona została skorygowana.