Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/466

Ta strona została skorygowana.

zapewnię. Tak — ty zostaniesz tu... ja cię wyswobodzę...
— Nie — odpowiedział Leon, bo mu się w głowie wszystko przewracało; wstał tylko, a Maurycy wziąwszy go pod rękę, zaprowadził do pokoju... Blady — ze spieczonemi usty, siadł w krześle... rodzaj febry go porwał, trząść się zaczął...
Stan jego w godzinę był już taki, że po lekarza posłać musiano. Objawiła się gorączka, symptomata jakieś groźne... lekarz smutnie głową potrząsał.
Można sobie wystawić, jakie to w domu całym uczyniło wrażenie.
Jeden pan Łukasz, któremu o tem oznajmiono ostrożnie, przyjął wiadomość zupełnie obojętnie.
— Chory? rzekł — no — to chory! choćby i umarł — nie wiem czy nie lepiejby było... Ja przynajmniej nie powiem cobym wolał, czy żeby... Z tego człowieka nic nie będzie. Wszelki srom utracił.
Malwina i Maurycy z nadzwyczajną troskliwością, nie odstępując chorego, pilnowali go w ciągu dni pierwszych. Gorączka wzrastała, trzeba jej było właściwy aż do przesilenia przebieg zostawić — chory w końcu stracił przytomność, i położenie w istocie stało się tem groźniejsze, że mimo młodości siły były wyczerpane. Jednakże doktor miał nadzieję, i po strasznej kryzys — życia przynajmniej już był pewien.
Pozostało długie przejście z tego stanu do rekonwalescencyi i zupełnego wyzdrowienia. O wyjeździe ani było można pomyśleć.
Choroba nie wywarła na moralny stan pana Leona widocznego wpływu — był w niej tak samo jak w życiu o siebie trwożnym i pieszczonym — ale serce się poruszyło pewną wdzięcznością dla tych, co mu dali dowody miłości braterskiej... Bojaźliwy, dziecinny Leon jak dziecko też przywiązał się do