Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/467

Ta strona została skorygowana.

Malwiny, która go pilnowała, do brata, co go nie odstępował...
— A! wy, mówił pozdrowiawszy, wy dla mnie dobrzy jesteście... ja wam winienem życie...
Zaledwie siły cokolwiek wracać zaczęły, a z niemi pamięć przeszłości i nawyknienia dawne, Leon gorączkowo zaczął się wybierać do Warszawy. Liczył dni, godziny niemal, gdy będzie mógł do dawnego powrócić życia... Nie sprzeciwiano mu się, lecz spisek był uknuty, postanowiono spróbować przynajmniej go ocalić, ufając w to, że gdy się to dokona, Leon da się namówić, skłonić do przyjęcia umówionych warunków.
Malwina dobrocią swą, łagodnością uzyskała nad nim pewną przewagę... Bywało, że gdy jej dłużej nie widział przy sobie, dopominał się przybycia — tęsknił do jej cichego głosu spokojnego i uspakajającego. Z nią mówił najpoufalej, przed dnią się po trosze spowiadał i żalił...
Gdy już był znacznie lepiej, jednego dnia Maurycy przyszedł mu oznajmić, iż musi wyjechać na dni kilka dla obejrzenia majątku... w którym spór był o granicę. Było to zmyślone. Moryś postanowił jechać do Warszawy, i tam wprost z marszałkową i Felicyą, bodajby z baronem Michelisem, o rozwód traktować. Do ofiar był gotów... W najgorszym razie, choćby Leon się nie dał powstrzymać od powrotu, nie wróciłby do położenia sromotnego, w jakie wpadł przez lekkomyślną swawolę.
Zdaje się, że Leon wcale się nie domyślał tej zdrady; pozostawała mu Malwina, a czasem przez litość odwiedzający go Malborzyński, który zarazem do Warszawy o stanie chorego donosił. Nikt w Rakowcach, oprócz żony i stryja, o celu podróży nie wiedział...