Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/469

Ta strona została skorygowana.

piękna pani — stał już mocno zmieszany, powiedzmy lepiej, strwożony Maurycy.
Widok tej kobiety przypomniał mu dni przejścia w życiu — niepewności, bolu... i doznane po nich niesmaki. Pani Falimirska mierzyła go oczyma, usiłując odgadnąć, co mógł przynosić z sobą? Wiadomość może o śmierci Leona — czy — już nie wiedziała sama...
Milcząca wprowadziła go do swego pokoju.
— Jakże się ma pan Leon? zapytała na wstępie. Co to było?
— Zdaje się, że to była tyfoidalna gorączka — rzekł Maurycy — ale Leon się ma lepiej...
Niezmiernie trudno mu było przystąpić do rzeczy.
— W jego interesie przybywam — dodał.
— A! a! cóż to za interes? ciekawie spytała Falimirska.
— Proszę mi pozwolić być tak otwartym, jak nasze dawne stosunki upoważniają...
Położenie Leona jest fałszywe i nieznośne, nietylko dla niego, ale dla całej rodziny...
Pani mnie łatwo zrozumie...
Zarumieniła się i wstrzęsła marszałkowa, ale wnet wyprostowała dumnie.
— Chcemy i będziemy się domagać rozwodu...
— To coś nowego — rzekła po namyśle marszałkowa. Widać było, że sama nie wiedziała jeszcze, czy stawić opór, czy korzystać z tego wymagania... Kombinacye wszystkie przelatywały jej żywo po głowie — choć nie wiedziała którą z nich wybrać miała. Niecierpliwie chustkę mięła w ręku, i to spoglądała na Maurycego, to spuszczała oczy, to wzdychała...
— Jest to coś zupełnie niespodziewanego... rzekła w końcu. Czy to jest żądanie stanowcze?...