Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/470

Ta strona została skorygowana.

— Najmocniej jesteśmy przekonani, że inaczej niepodobna nam postąpić — tak dalece stanowcze, iż wszelkich następstw się jego nie wzdrygamy, bodaj dla miłości własnej najprzykrzejszych..
— Ja — tylko być mogę pośredniczką — odparła marszałkowa — nic nie decyduję... Pomówię z Felicyą...
Maurycy, nie widząc potrzeby dłuższego rozprawiania, wstał — skłonił się i chciał odchodzić.
— Kiedy mam przyjść po odpowiedź? spytał.
Marszałkowa stała niepewna...
— Wszakże nie prędzej niż jutro...
— Więc — jutro — rzekł Maurycy — żegnam panią.
Jak wrosła w ziemię, po wyjściu stała długo pani Falimirska, pytając siebie: — Rozwód? nie?...
Maurycy cały już plan osnuł był w ciągu rozmowy krótkiej z panią marszałkową. W kieszeni miał adres barona Michelisa, kazał się wieźć do niego... Nie znał go wcale, ale znać go nie potrzebował, by się z nim rozmówić stanowczo, tak jak zamierzał...
Baron, finansowa znakomitość, wyrosła na człowieka w towarzystwo wyższe wcielonego, już mało zajmujący się interesami, a więcej własnem położeniem w świecie i zyskiwaniem coraz wyższych w hierarchii jego stopni — zamieszkiwał dom wspaniały, własny, który pałacem nazwać było można.
Domyślić się łatwo, że tu wszystkie najwyszukańsze formy życia były w ścisłej obserwancyi. Dorabiając się praw obywatelstwa w sferach górnych, zwykle się poczyna od bałwochwalczego poszanowania wszystkich jego kaprysów i drobnych wymagań. Baron też żył na stopie takiej, jaka przystała szczęśliwie baronizowanemu dorobkowiczowi. Szwajcar, lokaje, kamerdyner, godziny posłuchania, wszystko to było tu w porządku. Biura kryły się gdzieś w dalszych podwórcach, aby genealogii domu nie zdra-