Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/471

Ta strona została skorygowana.

dzały. Pan Maurycy więc musiał się meldować i przechodzić przez wszystkie gradacye służby stojącej na straży spokoju wielkiego człowieka. Posłał swój bilet — i — o cudo! — natychmiast go dopuszczono do przybytku. Skarżono się nieraz w życiu i romansach na dumę, nieprzystępność i morgue arystokracyi rodu — zapewne nie bez przyczyny. Był czas gdy wielkie rody śmieszną się otaczały, uroczystą jakąś gloryą... ale — ale finansowa arystokracya, nie ustępuje jej w tym względzie. Prostoty tu, uprzejmości, względów dla ludzi — co tylko są ludźmi i nic więcej — nie szukać. Szlachta i panowie bywali obrażająco grzeczni; finansowi panowie są oburzająco szorstcy i lekceważący...
Tym razem jednak pan Maurycy nie doznał tu nic podobnego. Owszem baron Michelis wyszedł przeciwko niemu z gabinetu, w którym siedział, i wprowadził doń uprzejmie bardzo... Drzwi się zamknęły...
Byli sam na nas w tym wytwornie i smakownie urządzonym pokoju, którego dębowe rzeźby i meble miały charakter wielce poważny. Właściciel ich nie umiał go tylko nadać sobie. Wydawał się tu jak przybłęda, jak robaczek w skorupie ślimaka, za wielkiej i nadto dla niego paradnej, nie miał fizyognomii swego położenia...
— Pan dobrodziej — brat pana Leona?...
— Tak jest, panie baronie — i właśnie to mnie tu sprowadza... rzekł Maurycy. — Jestem wieśniak, człowiek nawykły do otwartego traktowania wszelkich spraw — pan mi daruje...
Baron się skłonił: — O!
— Nie potrzebuję wyjaśniać położenia. Brat mój żąda rozwodu... Jesteśmy gotowi dla otrzymania go choćby do skandalicznego procesu...