Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/472

Ta strona została skorygowana.

— A! a! zawołał Michelis — procesu! skandalu! Czy się godzi?
— Musimy ratować się. Pan baron interesujesz się panią Leonową — zdało mi się właściwem mu to oznajmić....
Michelis zamyślił się głęboko...
— Jakkolwiek, rzekł kwaśno, szczycę się zaufaniem pani marszałkowej i pani Felicyi, ale tu — ja — rozumie pan — ja... widzi pan — ja — stoję na stronie, zupełnie na stronie...
— Nie zupełnie, panie baronie — odparł Maurycy...
Znowu baron zapadł w zadumę... ręce wsunął w kieszenie surduta... twarz mu drgała...
— Czy już o tem kto jest uwiadomiony? zapytał.
— Tylko pani marszałkowa — rzekł Maurycy — i pan. Zapewne w tej chwili i pani Felicya...
Baron usiłował przybrać fizyognomię jak najbardziej wesołą i obojętną; lecz szło mu to niezręcznie, zdradzał się niepokojem, który to w oczach, to w drganiu ust występował...
— Ja — rzekł — będę się widział — będę mówił — ja — ale ja stoję na stronie — powtórzył. Pozwoli pan, abym mu zdał sprawę? Pan mieszka...?
Maurycy podyktował hotel i numer, który Michelis zapisał sobie w małej książeczce...
W godzinę potem w saloniku pałacu nam znanego — wprzód jeszcze nim baron się zebrał tam pojechać, namyślając się jak ma postąpić — pani Felicya, jej matka i książę siedzieli na naradzie... Zdawali się na coś oczekiwać; w istocie posłano już po barona. i
— Ale moja mamo — mówiła Felicya — to jeszcze jest co mnie mogło spotkać najszczęśliwszego, nie licząc tej szansy, że Leon mógł sobie umrzeć, co byłoby jeszcze dogodniejsze. Rozumie się, mous parlons affaires, bo człowieka zawszeby mi żal było...