Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/473

Ta strona została skorygowana.

Bo niech mama znowu nie myśli — szczebiotała — że jestem bez serca... Mnie go żal, ale on sam sobie winien. Enfin, passons! Cóż złego? rozwód? no — jestem wolna! Chcą rozwodu — de grand coeur! Seulement ce n’est pas nous qui payerons les frais...
— Tak, wtrąciła matka surowo — mów co chcesz, ale za tem idzie, że baron się musi ożenić...
Felicya spuściła oczy z wyrazem, którego znaczenie nader trudno odgadnąć było... Z wolna przechylała główkę na obie strony, zadumana, obojętna — niepewna...
— Baron — szepnęła — no — baron — lub kto inny...
Książę podchwycił z uniesieniem:
Le chére créature! mais elle a mille fois raison! Lub kto inny!... Nie ma konieczności.
Marszałkowa skrzywiła się: rola jej teraźniejsza — damy protektorki moralności... wpływała już na pojęcia, czyniła ją surowszą.
— Przepraszam — odezwała się — ja to widzę inaczej...
— A ja widzę, że mama to widzi fałszywie — zawołała Felicya. — O co idzie? o... uprawnienie przeszłości? Właśnie baron na nią cień rzuca... To mówi wyraźnie: miał do niej prawa. Tymczasem kto inny... zupełnie mnie... oczyszcza.
— Ale ona jest genialną! zawołał książę — ona ma zupełną racyę...
— Cóż to jest? to coś o czem ja nie wiem? Więc — nie chciałabyś barona? zdziwiona odezwała się matka.
Entendons nous — mówiła z wielką pewnością siebie córka — ja nie mówię jeszcze nic — dyskutujemy szansy... Mama widzi jedną tylko, ja szukam ich więcej.