Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/474

Ta strona została skorygowana.

— A znajdziesz ile zechcesz! zawołał stary książę, który teraz był wielbicielem Felicyi większym niż marszałkowej.
Na tę właśnie rozprawę wszedł baron, po którym widać było, iż go coś nieprzyjemnego spotkało. Nie miał on jeszcze tej wprawy ludzi wielkiego świata, którzy mogą zjadać najniestrawniejsze rzeczy i śmiać się jak po najsłodszych — najmniejsze zakłopotanie burzyło go i wypisywało się na twarzy.
Felicya z uśmiechem zwróciła się ku niemu podając rękę.
— Wiesz baronie, co nas spotyka?
Michelis jeszcze myślał czy się przyznać do bytności Maurycego czy nie, gdy marszałkowa przystąpiła do niego, i krzyknęła:
— Żądają rozwodu!... ci
Wszyscy patrzali jak on to przyjmie. Baron stał z wolna wznosząc ramiona...
— Cóż panie na to!
— Ja pytam co pan na to? rozśmiała się Felicya...
— Ale ja — ja muszę z tego być szczęśliwy — dodał baron niewyraźnie.
— Jak to, muszę
— Jestem — poprawił się Michelis.
— Więc — rozwód dobrowolny — dodała Felicya żywo — a ja jestem za tem, ażebym go sama żądała, nie on. — Ja...
Genialna! słowo daję! rzekł książę... tak — my go żądać powinniśmy.
Baron poprawił włosy i prostował kołnierzyki.
Wtem marszałkowa zbliżyła się do starego księcia, zaczęła coś mu szeptać na ucho, i wśród tej niby bardzo ożywionej rozmowy, podawszy mu rękę, uprowadziła go do drugiego pokoju. Była to macierzyńska usługa.