Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/476

Ta strona została skorygowana.

Marszałkowa i książę ukazali się na prrogu.
— Na ten raz to baron, nie ja, jest genialny — niech powtórzy co powiedział. Skinęła nań.
Baron wstał i z pewną dumą powiedział swój wniosek.
C’est juste, rzekł Augustulus.
H — Naturalnie — potwierdziła Falimirska: winni są nam indemnizacyę za wszystkie doznane zawody, za zmarnowane lata niepowrotne, dziewicze mojej Felicyi... Za wszystko, cośmy przez nich doznali!...
A! tak! tak... mówiła zapalając się.
— Któż o oto z nimi ma traktować? spytał książę — bo ja — przyznam się — ja z tą moja żółcią — to mnie tak irrytuje...
— Baron? zawołała Felicya — jego to jest myśl, do niego powinno należeć wykonanie! Panie baronie...
Skłonił się Michelis zgadzając...
— Więc jutro, gdy się zjawi pan Maurycy — co mu mam powiedzieć? co? pytała marszałkowa.
Felicya zabrała głos:
— Że przystajemy chętnie na rozwód — warujemy sobie, że my o niego pierwsi będziemy prosili — ale żądamy słusznej indemnizacyi...
— Mówmyż, jakiej? szepnął książę.
Wszyscy spoglądali po sobie.
— Najprzód — rzekł baron — owe ośmnaście tysięcy rubli — nie ma o czem mówić, same przez się do nas wracają...
— Same przez się! tak! potwierdzał książę.
— Dom i wszystko bez wyjątku... ciągnął Michelis.
— A! ale to mało — to tak jak nic — zawołała Falimirska — śmiesznemby było uważać to za indemnizacyę... Muszą dać Felicyi przyzwoite wyposażenie... muszą...
— Niech baron je sam oznaczy... dodała, zwracając się ku niemu Felicya.