Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/48

Ta strona została skorygowana.

stronę, lecz nie zdawało mu się to robić ani niepokoju, ani przykrości... Nie raz pierwszy przejeżdżał że złym Hrehorem, niepoczciwą grobelkę. Niedaleko u krzyżyka kończyło się to piekło i poczynał piaseczek dający kościom wytchnienia nadzieję. Dopiero pod lasem była druga podobna grobeleczka, w której się czasem grzęzło, a łamały koła. Hrehor byłby się pomścił nawet do tej dopuszczając ostateczności, lecz wiedział, że toby mu nie uszło bezkarnie. Czermiński nie mówiąc słowa, za powrotem winowajcę na folwark odsyłał — a na folwarku krwawe tragedye bywały...
Kołysała się kałamaszka to spadając w koleje, to podnosząc na kamienie; Hrehor zacinał, gdy pod lasem ukazało się coś z przeciwnej strony dążącego tą samą drogą, jakby ku dworowi. Hrehor obejrzał się na pana. Czermiński od światła zasłonił — nie mówili nic.
Z razu nie można było dobrze rozpoznać ani zaprzęgu, ani koni — i po chwili dopiero woźnica mruknął:
— Herszko!
Naprzeciw wlokła się bieda, ale bieda, którą wytworną niemal nazwać się godziło, okuta, wysłana, paradna, niemal wygodna, na kołach wysokich, ciągniona przez tłustego konia, któremu się wcale dobrze dziać musiało...
Na siedzeniu zieloną gunią wysłanem, okrytem poduszką skórzaną, widać było piękną postać brodatą, w czapce z futrem, w płaszczu nowym... człowieka lat średnich, tak poważnego i imponującego, jakby nie na skromnej biedzie, ale w karecie jechał.
Herszko poznawszy snadź z dala całej okolicy znaną kałamaszkę, zwolnił tłustemu koniowi kroku, skręcił trochę w bok, zatrzymał się i zabierał wysiąść. Oczewistem było, że miał do dziedzica Ra-