Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/483

Ta strona została skorygowana.

Matka miała słuszność utrzymywać, iż szczęście jej dziecięciu służyło. Tym pięknym twarzyczkom, choćby pod ich maseczką nie mieszkało nic oprócz autolatryi i bezmyślnej z życia igraszki — w istocie szczęście służy czasem dziwnie! Felicya spokojna była i pewna siebie — czuła się silną jakąś tajemniczą potęgą... tym czarem co korony i miecze zwycięzkie kładł u nóg Kleopatry, i mędrców czoła zginał pod stopy Aspazyi — czarem, co filozofów pędził pod wrota Fryny...


Leoś powoli do zdrowia przychodził — z pomocą sługi, w towarzystwie Malwiny, która uzyskała nad nim przewagę, zdobytą wielką dobrocią i taktem — wychodził już nawet do ogrodu... Unikano tylko spotkania z panem Łukaszem, który sam sobie go nie życzył... nie mówił nawet nigdy o tym synowcu.
Były chwile, że w dziecinnej niemal rozmowie z bratową, niekiedy z wesołym podkomorzym, który go przez litość odwiedzał, znajdował rozrywkę i zdawał się zapominać przeszłości. Mówił i przyznawał, że mu tu było dobrze. Pieszczono go też bardzo i nigdy kuchnia nie była wykwintniejsza niż teraz. Podkomorzy grywał z nim w maryasza, i dla niego w ekarte się nauczył.
Maurycy powróciwszy znalazł go znacznie lepiej, ale listu żony oddawać mu nie chciał jeszcze, i ułożył tak, aby w upatrzonej chwili odebrał go z poczty...
Pytane doktora lękając się wrażenia, poruszenia, recydywy... W końcu było tak już dobrze Leonowi, iż na próbę tę czas nadszedł.