Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/493

Ta strona została skorygowana.

nie procesu i za niem następująca wypłata indemnizacyi nie zmusiła Maurycego odbyć znowu tajemnej podróży do Warszawy... Pod pozorem majątkowych interesów pobiegł ostatni węzeł wiążący z tą nieszczęśliwą rodziną — rozerwać. Był uradowany i wesół... Leon nareszcie miał być wolnym.
Bawiono się wesoło w Wierzejkach, gdy Moryś pędził pocztą z pieniędzmi, dwa już listy odebrawszy od ex-pani Leonowej, przypominające mu dopełnienie umowy. Nie dojechał jeszcze do hotelu, gdy na zjeździe dopędził go konno na pięknym wierzchowcu angielskim jadący hrabia.
— Mam szczęście prawdziwe! zawołał. Nie pozwala Opatrzność, abyście mi się wymknęli. Łapię was! Jak się masz!
Na ten raz nie bardzo był może rad Maurycy, lecz wywinąć sie nie było podobna...
Hrabia odprowadził go do hotelu i tu razem z nim wysiadł, konia oddając masztalerzowi. Weszli razem na górę...
— Rozwód tedy stanął — rzekł hrabia; teraz ciekawa rzecz — kto z nas pozostanie przy pani Leonowej. Nic nie wiesz?...
— Anim nawet ciekawy — rzekł Maurycy...
— Ja mam za sobą matkę — odparł hrabia — mogę powiedzieć, że mam za sobą wiele, bo juściż taki świeżo polakierowany baron ze mną się mierzyć nie może! Książę nie jest mi przeciwny — ale to dziś lalka... która dwa razy na dzień zmienia zdanie, i powtarza jak papuga, co mu w ucho włożą...
Co się tycze Felicyi... mądry będzie kto ją zgadnie... Bywa dla mnie nadzwyczaj miłą — jak dawniej. Sama mówi, że ma słabość do mnie. Nęci ją tytuł... Ale — nie mogę jej zrozumieć! Barona przyjmuje także... wychodzi od niej śpiewając, i zdaje mi się urągać...