Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/498

Ta strona została skorygowana.

— A! był? proszę!...
Oczyma iskrzącemi wpatrzył się hrabia w mówiącego.
— Był generał? powtórzył. — Szczególna łaska dla niego!
Żal się trochę zrobiło Morysiowi pana Teofila, ale nie chciał, aby się uwodził dłużej.
— Generał się z nią żeni — dodał krótko.
— Generał? — nie może być! nie może to być! krzyknął hrabia. — Gdzież? kiedy się zrobił ten projekt? Mówił wam kto o tem?
— Choćby mi nawet nie mówiono, byłbym się tego domyślił z obejścia z nim; ale marszałkowa nie chciała mi robić z tego sekretu — i oświadczyła, że są po zaręczynach.
Zbladł biedny Teofil i zaciął usta.
— Tak — dodał pomilczawszy, z głębokiem westchnieniem — tak — powinienem się tego był spodziewać... Z nas trzech trzymanych w odwodzie, stary generał dla niej był najdogodniejszy... Szansa owdowienia, majątek, wiek — zakochanie, dawały mu pierwszeństwo...
Cieszy mnie przynajmniej to, że baron poszedł z kwitkiem...
Co do mnie — rzekł ciszej — co do mnie — ja jestem uparty! Poznam się bliżej z generałem, nie będę okazywał rankiuny — nie zejdę ze stanowiska adoratora... kobiety miewają kaprysy...
Tak się starał pocieszać hr. Teofil.
— Baron poszedł z kwitkiem? powtarzał. Jutro mu przy spotkaniu w resursie powinszuję umyślnie — ożenienia, jak gdybym nie wiedział o niczem...
Lecz z kwaśnej twarzy poznać było łatwo, że dekonfitura współzawodnika nie bardzo mu osładzała jego własną.