Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/499

Ta strona została skorygowana.

— O! kobiety — powtarzał milczącemu Maurycemu — niepojęte istoty... któż kiedy zgadnie co dzisiejsza pogoda na jutro wróży? Z dnia na dzień zmienia się usposobienie... i — idź z kwitkiem...
— Nie wszystkie tak są zmienne — szepnął Moryś.
— Wszystkie! wszystkie — poprawił rozpaczliwie hr. Teofil. Ja — już się chyba nie ożenię. Byłbym zrobił to głupstwo, ale nie mój rozum, tylko Opatrzność mnie od niego uchowała... Powinienem jej za to dziękować — a zżymam się...
Przez cały wieczór musiał Maurycy słuchać tych wyrzekań — które przerywały tylko pocieszające przypomnienia, że i baronowi podobnie się dostało.
Baron tymczasem zacierał ręce, i chodząc po pokoju, uśmiechał się do siebie.
— To mi się udało! mówił uradowany. Zaczynało mi ciężyć wielce i nie wiedziałem jak się wyzwolić. Koszt był znaczny, a jejmość stawała się monotonną... Jestem prawdziwem dzieckiem szczęścia!


Przyszły los Leona mocno zajmował brata i bratową. Zbliżywszy się do niego, niepodobna się było nad nim nie ulitować, była to słaba istota, rozmiękła, potrzebująca hodowania w cieplarni — schnąca za najmniejszym wiatru powiewem... niezdolna utrzymać się o swej mocy, i samolubnemu używaniu poświęcająca wszystko...
Maurycy powróciwszy, począł więc rozmyślać co pocznie z człowiekiem, którego samemu sobie zwierzyć nie było podobna. Projekta podróży za granicę, któremi chorego karmiono — mogły się uśmiechać do niego, ale trwożyły tych, co go znali. Mógł i musiał tam paść ofiarą pierwszego miłego spotkania.