Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/500

Ta strona została skorygowana.

Rozmawiano o tem ciągle, gdy Leona nie było, i w Rakowcach i u podkomorstwa, a choć z razu nie dopowiadano wszystkiego przed panią Hollandową i jej córką, po trosze dowiedziały się one szczegółów... Zdawało się, że to im odejmie ochote zbliżania się do nieszczęśliwego i sympatyę dla niego. Wypadło jednak inaczej: energiczna kapitanowa przeciwnie, wzięła go pod swą szczególną opiekę, i niemal natarczywie zbliżała się, napastowała go, usiłując czemś rozbudzić w nim siły duszy.
Miss Lucy zaś, jakby przez rodzaj ciekawości — także nie opuszczała Leosia, bawiła go, uczyła się niby od niego po polsku, a w istocie badała go jak osobliwą zagadkę.
Śmiała Angielka nie widziała w tem nic ani zdrożnego, ani niebezpiecznego dla siebie. Odbywali przechadzki długie, siadywali na rozmowach całe godziny. Bywało bardzo często, że się o coś posprzeczali mocno, że starano się Leona przekonać o fałszywych pojęciach — zostawał on przy nich, ale czystym zyskiem było, że go to zajmowało i odrywało od innych marzeń i żądań.
Dowiedziawszy się o rozwodzie już dokonanym i zupełnem zerwaniu stosunków, Leoś się zaniepokoił.
Widać było po nim, że sam dobrze jeszcze nie wiedział czy ma się tem cieszyć czy trapić. Chodził zadumany, porywał się jechać do Warszawy, aby pozabierać ztamtąd co do niego należało, wahał się, odkładał. Podróż była niemal koniecznością, nie widziano w niej innego niebezpieczeństwa nad powrot do dawnego życia — lecz sam Leon teraz niezbyt śpieszył.
Jednego dnia oznajmował o wyjeździe swym, drugiego znajdował powód do odroczenia. W ostatku czy pobudzony przez sługę, czy z dobrej woli, postanowił jechać.