Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/501

Ta strona została skorygowana.

Gdy o tem powiedział już Maurycemu — sam się zawahał.
Wieczorem przybyła pani Hollandowa z córką.
— Wie pani — odezwał się do miss Lucy — że ja muszę jechać! Przyznam się, trochę dawniej byłoby mi to uczyniło przyjemność, bom się tu nudził, ale teraz czas schodzi mile — i tęskno mi będzie...
Miss Lucy spojrzała nań pytająco.
— Jak pan zatęsknisz, rzekła, trzeba do nas powracać.
— A zastanę tu panie jeszcze? pytał Leon.
— Zdaje mi się — odpowiedziała Lucy — my jeszcze nie wiemy dobrze co uczynimy z sobą. Mama chciałaby pozostać w swoim kraju rodzinnym.
— A pani?
— Ja muszę i chcę pozostać z matką, mówiła ciągle z wielką prostotą miss Lucy. Wprawdzie czasem mi tęskno do Anglii, gdzie życie jest łatwiejsze — ale — do wszystkiego nawyknąć można.
— To może nawet nie jest dobrem — odezwał się Leon — że człowiek tak łatwo nawyka do wszystkiego... Mam tego przykład na sobie... takem się już przyzwyczaił do towarzystwa tutejszego... a tak mało sam mu jestem potrzebny i miły...
Ja — dodał, zwracając się obyczajem egoistów ku sobie — jestem człowiekiem zwichniętym, sobie i drugim ciężkim...
— A nie maszże pan siły dźwignąć się i pokrzepić? zapytała Lucy. Na to potrzeba woli...
— Której ja nie mam.
— Powinieneś ją pan wyrobić?
— A! rozśmiał się Leon: to tak jakbyś pani kazała tkać płótno temu, który nie ma ani nitki...
Uśmiechnęła się miss Lucy...
— Z siebie należy nić tę uprząść, rzekła; popróbuj pan...