Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/502

Ta strona została skorygowana.

— A! na to, odezwał się Leon, potrzebowałbym nauczyciela, a któż takim biednym uczniem jak ja chciałby się zająć?
— Dla czegoż? gdyby uczeń okazywał ochotę i dobrą wolę? mówiła piękna panna.
Leon trwożliwie spojrzał na nią.
— Jak to? nawet panibyś mnie za ucznia przyjąć mogła?
— Ja? rozśmiała się Lucy — ale, panie Leonie, czyżby panu nie wstyd było mieć taką nauczycielkę, która sama jeszcze przewodnictwa potrzebuje! Panu — co jesteś mężczyzną i stworzonym do przodowania w życiu!
Westchnął Leon.
— Ja złamany jestem — rzekł — pani masz stokroć więcej energii, siły, odwagi, niż ja, może dla tego, żeś nie próbowała życia. A! jakby mi było miło oddać moje wychowanie takiej nauczycielce.
— A! wiesz pan, gdybym ja raz miała być czyim profesorem, byłabym niezmiernie surową. Nie życzę panu oddawać się w ręce moje. Dla siebie i dla drugich, jestem nieubłagana.
— Tak dalece mnie to nie przestrasza — rzekł żywo Leon — iż się poddam chętnie całej srogości pani, byle mieć razem trochę jej przyjaźni i życzliwości.
Miss Lucy przebiegł po twarzy przelotny rumieniec, spojrzała na niego, i chciała zerwać rozmowę, gdy Leon dodał:
— Muszę niestety! wyjechać — ale gdy wrócę, rachuję na to, że mnie pani przyjmiesz za posłusznego ucznia.
— Dobrze, wracaj pan tylko prędko, i nie strać w drodze odwagi do nowego wychowania... Potem — zobaczymy...