Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/503

Ta strona została skorygowana.

To mówiąc odeszła prędko, a Leoś pozostał długo przemyślając nad rozmową. Wstydził się już zapowiedziawszy wyjazd, który był koniecznym w istocie, odwoływać postanowienie — czuł, że toby znowu źle go w oczach tych pań odmalowało — a żal mu było je opuszczać. Lenistwo brało górę nad nim — nie chciało mu się już ruszać, nawet do tej niedawno tak ulubionej Warszawy... a — musiał.
Cały jeszcze wieczór usiłował się zbliżać to do panny Lucy, to do jej matki, która mu okazywała dosyć zajęcia. Przed nią się też poskarżył na konieczność wyjazdu, do którego nie miał ochoty. Kapitanowa ostro go ofuknęła.
— A! nie pieśćże się pan! Mężczyzną jesteś! rzekła. Czy się ma ochotę, czy nie, trzeba robić co każe obowiązek, co dyktuje rozum... Jedź pan, a powracaj — nie daj się znowu lenistwu tam zatrzymać.
— O! o to niech pani będzie spokojna, rzekł Leon; póki panie tu będziecie — ochota do powrotu pozostanie pewno...
Kapitanowa nie odpowiedziała nic.
Nazajutrz Leon się już na dobre wybierał. Maurycy, który go musiał w tę drogę opatrzyć znowu w potrzebne fundusze dla opłacenia długów i poniesienia kosztów, nie był bez obawy... o niego.
— Mój Leosiu, rzekł, czekać na ciebie będziemy tęsknie — wracaj, proszę. Nie masz tam co robić, nie daj się wciągnąć... Widzisz, że tu ci z nami nieźle było... później lepiej być może. — Wracaj.
Leon dał najuroczystsze słowo, że dłużej nad konieczny czas nie zabawi. Pojechał. Przez całą podróż tęsknił do Rakowiec, a głównie do miss Lucy — sam się za to na siebie gniewał. że przywykł tak do jej towarzystwa, czuł bowiem, że pomyśleć nawet