Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/51

Ta strona została skorygowana.

Hersz rękę położył na piersiach, i z serdecznością niemal, odezwał się po cichu:
— No — prawdę powiedzieć? Jabym tego nie radził.
Czermiński cofnął się krok, zdziwiony, głową poruszył — Żyd mówił dalej:
— Majątek — no, prawda — przyległy... ale co to tam było i jest za gospodarstwo? — Ruszył ramionami. — A co panu z tych murów? to ciężar! Grunta osobliwie... rowy pozapuszczane, łąki mchem zarosłe... Świeci się to... a nu!....
Stary słuchał z uwagą, uśmiehając się kwaskowato, niezrozumiałym uśmieszkiem człowieka, który chce pokryć szyderstwem co myśli. Pilno Hersz patrzał mu w oczy... Widząc, że nie przekonywa, zamilkł nagle...
Czemiński się przeszedł po pokoju, i powrócił stanąć przed nim, z niezmienionym twarzy wyrazem. Dopominał się słuchać — co dalej? Hersz jednak stracił ochotę, zbił się z tropu, poprawił jarmułkę, westchnął...
— Mam prawdę powiedzieć? — Będzie z tego więcej hałasu, niż warto! Co ludzie powiedzą!
Spojrzał na starego, który się rozśmiał, już tak szeroko usta otwierając, że wszystkie swe zęby, jeszcze białe i zdrowe mimo wieku, pokazał.
Potem ręce, które trzymał z tyłu złożone, podniósł do góry, strzepnął niemi i poszedł do okna.
Znaczyło to: — Co mi tam — ludzie?
Hersz był przyzwyczajony do takiej mimiką wypełnianej rozmowy, ciągnął więc dalej:
— Zresztą, co mnie do tego?...
Czermiński mu rękę na ramieniu położył, zbliżył się do ucha i szepnął:
— Ile długów?