Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/510

Ta strona została skorygowana.

— A! trochę trzpiot — tylko ja się trzpiotać nie dam. Jak Boga kocham, choć mi nad życie miła... jak własne dziecko... ale uchowaj Boże jakiej płochości, do krwi, na gorzkiebym jabłko zbiła.
Tosia zagniewana poszła sie schować do drugiego pokoju, a Ida porządkując stolik do herbaty, mówiła nie przestając:
— Siadaj pan! widzisz, znajome znajdujesz u mnie meble, wszystko. Myślisz, żem od prezesa co dostała? Nigdy! na imieniny przyśle szampańskiego od Osterlofa i tort... żadnego klejnocika... nic... Nie — paskudny człek... skąpiec... Ale — tyle dobrego, że niedokuczliwy... i niezazdrosny...
Spojrzała na Leona.
— Nawet się nie dowiedziałam — cóż? zostajesz pan tu, czy... wracasz?
Stanęła przed nim, biorąc się w boki.
— No — powiedz prawdę — straciłeś wszystko? hę? bo też szastałeś dobrze pieniędzmi...?
Leon ruszył ramionami, nie odpowiadając. Wróciła Tosia, niezmiernie poważna, chmurna i zajęła krzesełko u stolika. Leon się jej przypatrywał.
— Darmo się jej nie przyglądaj, szepnęła mu na ucho Ida — ja ją za uczciwego człowieka za mąż wydać muszę. Takiego życia jak moje nie dopuszczę — o nie!...
A prawda że ładna? — Niechby ci zagrała, mówiła głośniej — gra tak, że Brzoski powiada choć koncerta dawać. I głos ma niezły, ale próżniaczka...
— Ida!
— Bo tak jest! mówiła siostra...
Podano herbatę. Leon milczący siedział — dziwnie mu teraz było nieswojo i niemiło... Straciło to wesołe życie urok dawny nowości — wydawało się nędznem i biednem, jakiem w istocie było.