Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/514

Ta strona została skorygowana.

Po krótkiej rozmowie, kusiciel hrabia czując, że Leon nie musiał przybyć do miasta bez zapasu, zaproponował małą grę u siebie. Miało być kilku starych znajomych... Leon poszedł — nudził się okrutnie. Gra jest jedną z tych namiętności, która jak niezdrowy napój, im się go więcej używa, tem większe budzi pragnienie... Wszystkie inne wystygają w człowieku, ona — nigdy... Na wspomnienie o kartach, których dawno dotknąć nie miał zręczności, oprócz gdy z podkomorzym grywał o małą stawkę, Leon ożywił się — pojechali...
Małomówny, siadł do gry jakby wygłodzony, zaogniły mu się oczy, zatrzęsły ręce — rozśmiały usta... Dwóch panów i hrabia w maleńkiem kółku poczęli skromnie. Około północy stawki przybrały poważniejszą fizyognomię, ale przeciw wszystkim rachubom, nieszczęśliwy ów wieśniak, który miał paść ofiarą, tego dnia miał szansę niesłychaną. Stawił przeciwko wszelkim prawdopodobieństwom i wygrywał. Hrabia, którego to niecierpliwiło, upierał się odzyskać co stracił i przegrał dużo — inni panowie wyszli także nie bez szwanku. Około godziny drugiej, Leon napakowawszy banknotami i złotem kieszenie, wyszedł w tak dobrym humorze, śpiewając, jak nie był od dawna.
W bramie swojego dawniej domu, otwierającemu szwajcarowi dał dukata, i znalazł się w mieszkaniu swem — jakby odrodzony...
Życie tutejsze śmiało się znowu. Obliczył się tu dopiero z wygraną, wynosiła przeszło tysiąc dukatów, co było sumką wcale przystojną. Dawniej tyle się czasem na jedną stawiło kartę, ale po ekarte z podkomorzym, wydawało się piękną zdobyczą. Leon myślał kładnąc się, co ma z tem zrobić? Potrzebował mnóstwo rzeczy, zacofanym był niezmiernie... wyglądał jakby lat parę w trumnie leżał.