Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/515

Ta strona została skorygowana.

Nazajutrz rano, właśnie gdy miał iść po sprawunki — wszedł hrabia, któremu wczorajsza przegrana nie dawała spokoju. Ciągnął na śniadanie, zapraszał na obiad...
Niepodobna było odmówić.
— Bądź co bądź — odezwał się Leon — widzę, że tak rychło jakbym chciał nie wyjadę. Mieszkać tu dłużej sobie nie życzę... dziś muszę pomyśleć o przeniesieniu się.
Pochwalił to hrabia... ale zaproszenie powtarzał i naglił o przyjęcie. Powierzono więc przenosiny słudze i poszli. Leon miał tylko raz jeszcze pożegnać Felicyę i cofnąć się do miasta.
Dzień ten już znacznie lepsze uczynił wrażenie na panu Leonie, wszystko mu smakowało lepiej, wydawało się jaśniej. Był wesół, co mu się w tym stopniu od dawna nie przytrafiało.
Wieczorem gra, choć nie była już tak nadzwyczaj szczęśliwa, przyniosła jednak małą wygraną. Hrabia sposępniał. Leon wrócił nad ranem do wynajętych dla siebie pokojów, i znalazł je przyjemnemi, a przynajmniej daleko wygodniejszemi niż te, które zajmował w Rakowcach...
Jak błyskawica przez myśl mu przebiegły — kapitanowa Hollandowa i Lucy. Trochę po nich tęskno było — ależ — miał wrócić przecie... a trochę rozrywki należało mu! Zasnął znużony...
Po tych kilku nastąpiło dni znowu podobnych kilka... i kilka jeszcze... a o powrocie do Rakowiec mowy nie było... Ochota do tego życia próżniaczego, wygodnego, wróciła, smak także. Jadał codzień u Bouquerelle’a, palił cygara doskonałe, na towarzystwie marnującem czas nie zbywało... chodził nawet do Idy... i przysiadał się nie do niej już, ale do Tosi — choć go siostra przestrzegała, że to są umizgi daremne...