Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/516

Ta strona została skorygowana.

Tosia staraniem Idy wychowana była daleko lepiej niż ona, umiała więcej, ale żyjąc w atmosferze siostry, czerpała z niej wiele. Wiedziała jedno tylko, że była piękna, młoda, utalentowana, i że ten kapitał powinna była umieścić jak najlepiej.
Pochlebiały jej hołdy — ale serce trzymała dobrze zamknięte...
Siostra codzień mówiła: „Tylko ty mi się głupia nie zakochaj... ani myśl... ja ci to z głowy wybiję!“
Tosia też nie miała tego w planie, i ona chciała się wydać za mąż — to było zadanie główne — a potem? no — potem... możnaż wiedzieć co się stanie...
Kto wie, czy widząc tak przysiadującego się do siebie pana Leona, nie pomyślała: — A nużby się on ożenił?
Może toż samo przyszło do głowy i Idzie — bo tolerowała w swej obecności rozmowy ciche, śmiechy i niewinne zabawy, pewna będąc, że siostra ma rozum.
Leon go niewiele miał. Z płochością zwykłą — dawał się dziewczęciu bałamucić, gdy mu się zdawało może, iż dzieje się przeciwnie.
Z dnia na dzień igraszka ta stawała się coraz bardziej nałogiem, przyzwyczajeniem. Leon przychodził co wieczór, a Ida go przyjmowała więcej dla siostry, niż dla siebie... Przymówiono się dziwnie zręcznie do prezentów.
— Jak ma Tosia robić postępy na fortepianie, kiedy to ostatnie klepadło. Jabym kupiła jej, ale słowo daję, chyba wyhandluję prezesa na kogo innego, bo z nim ledwie na życie staje... I to jeszcze jakie... Palce sobie psuje na tym starym wyboju i — tyle...