Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/517

Ta strona została skorygowana.

Leon wygrawszy znowu, kupił przepyszny fortepian. Radość była niezmierna, uszczęśliwienie nadzwyczajne; Tosia mu podała rączkę, ścisnęła go za rękę... promieniała... Lecz wieczorem Ida się do niego przysiadła, gdy siostry nie było.
— Słuchaj — jeżeli myślisz, że z Tosią ci się tak prezentami uda... to, jak Boga kocham, mylisz się. Ja na wszystko najświętsze przysięgam, że muszę ją wydać za mąż jak należy, za uczciwego człowieka — to nic nie pomoże.
Leon się uśmiechał.
— Ale — dajże ty mi pokój! rzekł. — Czyż nie wolno zrobić prezentu? Ja do wydania za mąż nie przeszkadzam.
Ida przysunęła się bliżej.
— Albobyś to sam z taką poczciwą, edukowaną, dobrą, miłą, kochaną dziewczyną nie mógł się ożenić? Przecie nasza babka była szlachcianką, ojciec woźnym... a że tam papiery poprzepadały i wpisali nas w mieszczany... takiej żony poczciwej jak ona na świecie szukać...
Leon się wzdrygnął z początku, minę zrobił, lecz wnet się uspokoił i słuchał spokojnie. W pierwszej chwili wydawało mu się to poczwarnem... nazajutrz tylko śmiesznem, w kilka dni dziwnem nieco — a potem już nie myślał, jakby się to mogło zdawać. Tosia, której zaloty pochlebiały, była bardzo miła, spoufaliła się z nim, nie lękała, lecz i z porady siostry, i własnym instynktem, trzymała go z daleka...
Co najwięcej dawała się czasem wziąć za ładną, choć nieco dużawą rączkę białą i wycacaną — a trochę potrzymać — ale niedługo.
Ida wchodziła zawsze w porę, a bardziej nie ustępowała prawie z pokoju... I szło to tak sobie pomalu-