Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/520

Ta strona została skorygowana.

Jeszcze słyszę do tego przyszło, że pan tu bezemnie bywał sekretnie.
Tu Ida z gniewu wpadła w płacz....
— Proszę pana — więcej się się tu nie pokazywać — ja Tosi nie wypuszczę na krok... żeby ją nieszczęśliwą czynić. Dziecko aż zmizerniało i wychudło z tego przywiązania nadaremnego... Niech pan więcej u nas nie bywa... Słowo daję, nie przyjmę.
Leonowi słowa nie dano powiedzieć; nadąsany wyszedł — chciał nawet tego dnia choćby nazad się do Rakowca wybierać — ale się wstrzymał. Nazajutrz okrutna go ogarnęła tęsknota do Tosi. Przeszedł parę razy pod oknami. Zdawało mu się, że ją zobaczył nawet, i że mu chustką znak dała jakiś... Nie śmiał się pokazywać u Idy...
Ta pewna była przecież, że po kilku dniach powróci. Tak się stało... Leon zażądał się widzieć ze starszą siostrą. Przyjęła go w bawialnym pokoju; była sama.
— Ale, proszęż pana — kiedy raz mówiłam, ażeby pan nie bywał...
— No cóż znowu? Nie wolno mi tu posiedzieć i pomówić z wami?
— A nie — bo pan nadużył mojego zaufania... Tosia do tej pory do siebie przyjść nie może, biedna dziewczyna, bez doświadczenia... Z młodem takiem sercem bez litości się obchodzić, to trzeba mieć sumienie, jak mamę kocham, — a pan chyba sumienia nie masz...
— Ale cóż się stało? co się stało tak złego? spytał Leon.
— Tak! jeszczeby się miało stać co gorszego! A to nie dosyć, że ona ze smutku nieszczęśliwa więdnieje?... Głupia! Toć powinna była od razu wiedzieć, bom jej to nie sto razy powtarzała, że tacy panowie