Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/521

Ta strona została skorygowana.

bałamucą, ale się nie żenią. Co im biedna dziewczynina! Okrutnicy!
— Daj no pokój — rzekł z wolna Leon — sama nie wiesz co pleciesz. Ludzie się różnie żenią, ale wprzódy przecie poznać muszę...
Ida spojrzała mu w oczy przelotnie, odwróciła się i podparła na ręku.
— Dosyć już tego bałamuctwa!
W tej chwili, jakby nie wiedząc o przybyciu Leona, weszła w negliżu, ale jeszcze piękniejsza z rozpuszczonemi włosami Tosia, i wnet się z krzykiem cofnęła.
Leon chciał do niej podbiedz — rozkrzyżowanemi rękami go wstrzymała Ida.
— Chyba po moim trupie! nie puszczę — krzyknęła... Ani mówić, ani widzieć nie dam! Dosyć tego już... Wynoś się pan...
Wołała głośno, potem się uspokoiła, siedli mówić ciszej, i pan Leon pozostał, a w godzinę potem i Tosia wyszła do niego...
Co tam zaszło — nie wiadomo.


W kilka dni potem Leon siedział nad biurkiem, przed listem sporo już zaczętym; odczytywał co napisał, powoli szedł dalej, pismo było niełatwe do ułożenia — mozolił się nad niem mocno.
Zaczynało się ono od następujących wyrazów.
„Kochany Maurycy. Od dawna już zbierałem się pisać do ciebie, ale mi zawsze coś przeszkadzało. Sądziłem, że interesa moje drobne skończę z łatwością i rychło, inny obrot wzięły rzeczy. Wielu osób nie zastałem tu, z innemi poszło mi ciężko. Przytem