Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/523

Ta strona została skorygowana.

Pobiegł z nim do żony na radę, chciał natychmiast wyjeżdżać, aby ratować brata. Znając go, mógł łatwo przypuścić największą niedorzeczność. Ani ubóstwo, ani pochodzenie byłoby go nie strwożyło; ale w jakich kołach, z jakiego świata to dziewczę niewinne wybrał sobie Leon?... Trafnego nic po nim spodziewać się nie było można.
Łudzili się oboje Maurycowstwo, patrząc na zawiązujące się stosunki z miss Lucy i na jej sympatyę dla Leona, że z tego się może wywiązać coś, coby szczęście zapewniło słabemu i lekkomyślnemu. Chociaż nigdy o tem mowy ani wspomnienia nie było z kapitanową, po cichu szeptali z sobą... i cieszyli się tem, że ona i jej córka tak często się dowiadywały o Leona. W nim też upatrywali znaki rodzących się uczuć...
Z tak wielkich nadziei spaść w jakąś niepewność — nie mógł Maurycy bez bolu. Nie wyjawiając tego przed nikim prócz żony, cały dzień spędził na walce z sobą: jechać czy czekać? A nuż będzie za późno? Żona i on po naradzie postanowili, iż trzeba było zapobiedz co najrychlej — a przynajmniej o niebezpieczeństwie, o stanie rzeczy się przekonać. Maurycy więc znowu, nikomu się z tem nie zwierzając, nawet podkomorzemu — wybrał się w drogę.
Przebył ją zgryziony, niespokojny, przeczuwając złe...
Leonowi na myśl przychodziło, że brat go nagonić może — ale odpędzał to przypuszczenie. Jednego wieczoru, późno wracając od Tosi — zastał w swoim pokoju brata, który drzemał oczekując nań w fotelu. Przed nim stała — zdradliwa fotografia, która niedawno otrzymał był pan Leon, wystawująca Tosię wystrojoną, uśmiechniętą, ładną, ale nacechowaną tak pochodzeniem, w rysach twarzy, w jej wyrazie,