Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/527

Ta strona została skorygowana.

— Że kapitalne głupstwo chce zrobić! przerwał hrabia — to najmniejszej nie ulega wątpliwości. Obowiązek sumienia go ratować... a ja przytem, dodał śmiejąc się — i figle płatać lubię. Więc — z duszy i serca...
Zaczęto się umawiać, — roztrząsać co począć, jak przystąpić — hrabia przyrzekł Leona grą zabawić i nie puszczać, a sam z Maurycym udać się do Idy — dla rozmówienia się z nią i — chociażby wykupienia niewolnika...
Hrabia nawet ręczył, iż się to udać musi.
Od niego Maurycy poszedł do Leona spokojniejszy nieco, postanawiając go nie jątrzyć wprowadzaniem tego przedmiotu do rozmowy. Zastał go chmurnym jeszcze w skutek wczorajszego sporu i roztargnionym. Umówili się dzień spędzić razem, i nie mieli jeszcze czasu wyjść, gdy hrabia nadciągnął niby przypadkiem.
Udał przy powitaniu zdziwionego, jak gdyby o Maurycym nie wiedział. Leon był rad z jego przybycia, zostali zaproszeni oba — miał nadzieję, że w ten sposób przy obcym, rozmowa draźliwsza stanie się niepodobną.
Hrabia na wieczór zapowiedział u siebie małą grę i kilku przyjaciół...
— Maurycego niekoniecznie proszę, bo nie gra; on sobie może iść czy do teatru, czy gdzie zechce, ale Leon mi rewansz winien, od tego nie odstępuję...
Cały więc dzień spędzono razem i wesoło, Leoś uwolnił się na pół godziny, aby dać znać Tosi, iż wieczorem być nie może...
Karty miały dlań urok prawie równy. Zasiedli już do zielonego stolika, gdy gospodarz, kazawszy sobie przynieść bilet służącemu, rzucił nań okiem i przeprosił gości, że się na pół godziny w bardzo pilnym interesie oddalić musi.