Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/528

Ta strona została skorygowana.

— Mój kochany Leonie — rzekł: proszę cię, w zastępstwie za mnie, bądź tu gospodarzem — ja wracam prędko...
Czekał nań na dole Maurycy i dorożka zawiozła ich do wskazanego mieszkania panny Idy. Tu, że się nie spodziewano już Leona, towarzystwo było sproszone dosyć liczne i pań i panów. Wpadli więc nieszczęśliwie, i z przedpokoju chcieli się już cofać, gdy wyszła dowiedzieć się kto dzwonił, sama gospodyni.
Hrabia dobrze jej znany, wziął ją na stronę.
— Najpilniejszy w świecie interes, rzekł jej na ucho. Powiem ci tylko jednem słowem: szczęście ci przynoszę, które jeśli się wymknie, nigdy go już nie złapiesz w życiu. Ale musimy z tobą pomówić na osobności.
Patrząc to na hrabiego, to na nieznajomego, który z nim przybył i stał jak okradziony, Ida starała się odgadnąć, jakiego rodzaju to szczęście być może. Rozmyśliwszy się nieco, musiała w końcu przyjść do przekonania, iż szczęścia, jakiegobądźkolwiek, odpychać nie należy, i do sypialni swej, w której nie było nikogo, zaprosiła przybyłych, przepraszając, że w innych pokojach ma gości.
Wcale pięknie przybrana ona była, służąc zarazem za garderobę i ubieralnię. Szczególniej stolik ze zwierciadłem i przyborami, celował mnogością kosmetyków wykwintnych, i szczotek a szczoteczek, chociaż bogactwu ich ład i porządek nie odpowiadał. Zrzucone były jakby się z sobą kłóciły i walkę prowadzić miały. Rozmaite części ubrania rozłożone na krzesełkach musiały być uprzątnione, za co gospodyni narzekając na sługi, przepraszała, nim się znalazło miejsce dla gości i dla samej pani. Oczyma pełnemi podbudzonej żywo ciekawości, mierzyła Ida przybyłych, a szczególniej zagadkowego — nieznajomego.