Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/529

Ta strona została skorygowana.

— Czyby się u kaduka we mnie miał tak zapalczywie zakochać? mówiła w duchu. — A toby dopiero zabawne było!
Rozpoczęcie traktowania nader było trudne. Maurycy spoglądał na hrabiego, Teofil dawał mu znaki by przystąpił do rzeczy. Czas naglił. Trochę zniecierpliwiony wreszcie hrabia zbliżył się do Idy.
— My bo jesteśmy dawni znajomi — rzekł: zatem bez wielkiej ceremonii — krótko a węzłowato. Bywa tu u was często pan Leon Czermiński, i zaleca się siostrze waszej.
— No — to cóż! podchwyciła Ida — to cóż! A dla czegoby się nie miał zalecać, jeśli mu się podobała? Naprzykład!
Oburzenie się już przebijało w głosie.
— Nie ma w tem nic tak nadzwyczajnego, ciągnął dalej hrabia — tylkośmy chcieli przestrzedz, że z tego coś na seryo być może, omylić się możecie grubo... A że rachujecie, to wiemy...
Jeszcze mocniej oburzyła się panna Ida.
— A to proszę! zawołała — to mi coś osobliwego! Zkądże taka łaska, żeście troskliwi tak bardzo o los biednej dziewczyny? A no, zaleca się, zaleca, ale jej nie będzie miał, chyba się ożeni, bo siostra jej pilnuje i żadnej płochości nie dopuści... Dla czego się nie ma ożenić jeśli zechce? Cóż to! małoletni, student, albo nie ma swej woli!
— Ja pani powiadam, że familia tego nie dopuści — wtrącił Maurycy.
Spojrzała na mówiącego Ida z gniewem.
— No, to cóż dalej? spytała — co dalej? mam mu drzwi zamknąć? Niechaj sobie familia nie puszcza, a ja znowu tych strachów na Lachów nie bardzo się zlęknę... Niech nie dopuszczają... Pan Leon będzie wiedział jak się bronić od tyranii. Zapewne...