Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/53

Ta strona została skorygowana.

umie. Powszedniego dnia niewiele wart, a jak się podpali, na kieł weźmie... nie chciałbym z nim mieć do czynienia!
Zrobiła ta mowa pewne wrażenie na słuchającym, zapatrzył się i zamyślił. Hersz radby był odgadnąć co miał w głowie — lecz Czermiński, swoim zwyczajem, pary z ust nie puścił.
Młoda i ładna Żydóweczka weszła w tej chwili, uśmiechając się i niosąc w ręku fajansowe talerze, serwetkę, wszystek porządek do jedzenia potrzebny. Z wielką uniżonością ukłoniwszy się gościowi, zabrała się do nakrywania... W głębokim talerzu leżało dzwono szczupaka faszerowanego, od którego zapach przyjemny po izbie się rozchodził...
Zamyślony Czermiński, jak gdyby nic już pilniejszego do czynienia nie miał, siadł za stół i cały zajął się rybą. O Malborzyńskim mowy nie było... Wejście niewiasty zupełnie zmieniło tok rozmowy. Hersz z trafnością wielką sprowadził ją na ceny pszenicy i tegoroczne widoki handlowe. Czermiński jadł chciwie szczupaka, ale słuchał z uwagą.
Przy największych kłopotach, zmartwieniach, w najburzliwszych przejściach życia, Czermiński miał ten nieoceniony przymiot, że mógł zawsze jeść i spać, nie dając funkcyom duchowym wpływać na cielesne. Zdawał się w sobie mieć oddzielone te dwie natury, zwierzęcą i duchową, tak, że jedna na drugą wpływu żadnego nie miała. Dawało mu to niewyczerpaną siłę i zdrowie... Gdy rybę zjadł, kości z niej tylko zostawiwszy, skinieniem głowy podziękował gospodarzowi, i wnet wrócił do pierwszego przedmiotu...
— Trzeba robić! odezwał się stanowczo do Herszka ale — nie ja — nie ja... Rozumiesz?...
Hersz głowę skłonił.
Jakpan chce — kłopotu nie będzie.
Ruszeniem ramion stary zdawał się mówić: