Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/531

Ta strona została skorygowana.

— Żona mu to z głowy wybije... rzekł śmiejąc się hrabia — no — decydujmy się — decydujmy...
— Nie mogę! — poczęła, rękami strzepując opiekunka. A to czysta napaść! Tak na gwałt, bez rozmysłu, urwiej, podaj... posag, mąż! cóż to? dla tego, że uboga dziewczyna, to już serca nie ma i można nią tak jak jaką ulęgałką dysponować? A! słowo daję... to nie będzie z tego nic... Proszę mi dać i więcej, jak Boga kocham.
Maurycy się niecierpliwił, hrabia uśmiechał.
— A zatem? nie? — Nie chcesz pani? No — to idziemy — co będzie to będzie.
Ruszył się hrabia, w wielkiej niepewności; Ida go za rękę pochwyciła.
— Czekajże pan — jużci do jutra ślubu nie wezmą... pogadamy. Przecie muszę i z siostrą mówić...
— Dobrze — ale Leonowi o tem — ani słowa.
Ida kiwała głową zmieszana.
— Słowo daję, rzekła, to taka awantura, że się wszystko w mózgu przewraca. Człowiek nie wie co poczynać...
Hrabia się schylił do ucha, i jeszcze coś szeptać począł. Ida oczyma badała tymczasem Maurycego... Stali tak, wybierając się już odchodzić, gdy drzwi się otworzyły, i Tosia z kokardą, która się jej oderwała od sukni, z podniesionemi w górę jej falbanami weszła, niespodziewając się tu zastać nikogo, a zobaczywszy dwóch mężczyzn, krzyknęła cofając się. Mieli jednak dość czasu, by ją zobaczyć, bo uchodziła powoli. Moryś mógł się przekonać, iż istotnie młodziuchna była i niebezpieczna.
— Zatem, jutro o której godzinie — rano? nalegał hrabia...
Z niechęcią, wstrętem, obawą jakąś Ida się zgodziła na jedenastą. Powoli i smutnie wyszli ztąd, nie