Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/536

Ta strona została skorygowana.

— Choćby i sto — odparła Ida — to nie może być... A! tak, panowie chcą po pańsku... dziewczynę zbałamuciwszy, rozkochawszy, potem rzucić ochłap i kwita? Bardzo ślicznie!
Unosić się zaczęła panna coraz bardziej — gdy w sąsiednim pokoju dał się słyszeć płacz i szlochanie.
— Idźcie sobie panowie — zawołała gospodyni — co nie może być, to nie może...
Hrabia skinąwszy na Maurycego, który się wywlókł powoli, sam jeszcze przyzostał z kilka minut, ale wrócił gniewny... Nie było sposobu z upartemi babami, mówił...
Obiecywał jednak wrócić tu sam jeszcze i próbować szczęścia... nadzieja nie była zupełnie stracona. Maurycy wyszedł, śpiesząc, aby jeszcze użyć najsilniejszych argumentów względem Leona — ale go w domu nie zastał. Czekał nań długo, gdyż dopiero nad wieczór zirytowany Leoś powrócił. Zobaczywszy brata, przywitał go zimno bardzo... Można się było domyślać, że kobiety zdradziły go... Nie dał jednak nic poznać po sobie Leon, skarżył się, że chory, mówił o rzeczach obojętnych, a gdy Maurycy chciał znowu go zagadnąć o projekta, zamknął mu usta.
— Bardzo ci wdzięczen jestem za opiekę i troskliwość — ale ja — sam wiem co mam czynić... Dajcie mi pokój... Czyż zawsze mam być małoletnim?
Gorąco do rzeczy wziął się hrabia, usiłując przeszkodzić. Wpadł na tę myśl, aby raz jeszcze pójść do Idy, i wytłómaczyć jej, że pan Leon zupełnie jest zrujnowany, na łasce brata, że nie ma nic, bo majątek zadłużony, a jeśli się ożeni, familia go opuści...
— Że prawdę mówię — dodał — możecie się o tem łatwo przekonać! Bratu i familii ożenienie to niemiłe, gotowi są do ofiar, a jak raz się ożeni, porzucą go... i będziecie z głodu marli!