Strona:PL JI Kraszewski Złoto i błoto.djvu/537

Ta strona została skorygowana.

Rozgniewała się mocno Ida, usłyszawszy to, ale nastraszyła się razem... Musiała iść na zwiady, bo a nużby to prawdą być miało! Ale od kogo się dowiedzieć? jak dojść? Pobiegła do pana Izydora, ten nastręczył adwokata Szulca, o którym słyszał, że się interesami Leona miał zajmować... Więc, do Szulca... Prawnik zmiarkował o co chodzi, zbył odpowiedzią obojętną — mówić nie chciał prawdy, ani kłamać.
Na świecie znano Leona jako utracyusza, widziano go już bankrutem, ale zarazem ciągle miewał pieniądze, żył niczego sobie nie żałując... Jedni mówili, że nic nie ma, drudzy, że jego ostatki jeszcze lepsze niż innych majątek. Zdania były podzielone, a panna Ida chudła z troski.
Tymczasem Leon z obojętnością swą zwyczajną, z uporem przytem wywołanym opozycyą braterską, przychodził codziennie. W istocie nie utajono przed nim, że brat się tu starał ożenieniu jego przeszkodzić, że hrabia mu pomagał. Pierwszym skutkiem wiadomości tej było, że z hrabią Teofilem zerwał zupełnie. Bratu wybaczał, ale stronił od niego i mówić z nim nie chciał o niczem. Przywiązanie do dziewczęcia urosło jeszcze, bo mu ciągle powtarzano, że z miłości dla niego posag ofiarowany odrzuciła. Wmówił sobie nareszcie obowiązek ożenienia, gwałtowniejszą namiętność niż była — i konieczność postawienia na swojem. Maurycy tęskny, niepewien co poczynać, siedział w Warszawie... Szpiegowano Leona, lecz oprócz codziennych odwiedzin u panny, nic dojść nie było podobna.
Unikał Maurycego wyraźnie; oburzało go to coraz mocniej, że mu swą wolę chciał narzucać. Nakoniec jednego dnia znękany tem, nadszedł rano Moryś, aby się rozmówić stanowczo; wiedział, że siedzi tu nadaremnie, chciał już do domu powracać.